Sekcja LA AZS UG |
Tegoroczny start w Akademickich Mistrzostwach Polski był drugim w mojej biegowej przygodzie. Tym razem pojechałam do Łodzi już z doświadczeniem, z pewnymi planami i założeniami, które bardzo chciałam zrealizować. Nie ukrywam, że ciężko jest nabiegać "coś" w maratonie i na 6 km, ale nikt nie powiedział, że nie jest to niemożliwe. Ja przede wszystkim chciałam poprawić się w stosunku do roku poprzedniego. To był cel główny i stanowił priorytet. Z taką misją w piątek rano wyruszyłam. Najpierw do Gdańska, tam super mocna ekipa - LA AZS UG wraz z najlepszym trenerem (najbardziej dopingującym na trasie, ale o tym później) wyruszyła w podróż do Łodzi, chwilę później dołączyła również do nas Politechnika Gdańska, a więc dwie trójmiejskie uczelnie wyruszyły na podój, niezbyt pięknego miasta, Łodzi.
Humory dopisywały, po nikim nie widać było stresu, pojechaliśmy zrobić swoje. Co by nie było, my i tak znamy swoją wartość! Po ponad 5-godzinnej podróży w końcu dotarliśmy do celu, czyli do biura, w którym nas weryfikowano - formalności. Od organizatorów otrzymaliśmy koszulki, zjedliśmy obiadokolację i ruszyliśmy w ostatnią podróż autokarową tego dnia, czyli do hotelu. Hotel niczym nas nie zaskoczył, gdyż był to dokładnie ten sam, w którym nocowaliśmy w roku ubiegłym. Luksusów nie oczekiwaliśmy najważniejsze były łóżka, a te sprawdziły się idealnie. Na wieczór zaplanowaliśmy, a właściwie zaplanowałyśmy wspólny rozruch, szczerze mówiąc miałam co do niego pewne obawy, a to ze względu na to, iż dzień wcześniej wykonałam 2 treningi, ten drugi w lesie i nie ukrywam, że moje nogi miały dość, chciały najzwyczajniej odpoczywać. Mimo to postanowiłam, że wyjdę, chociaż trochę się poruszać.
O godzinie 20 czekałam już na dziewczyny przy recepcji, które punktualne niczym szwajcarski zegarek zjawiły się w umówionym miejscu. Wyruszyłyśmy! Mój rozruch jednak nie trwał długo, gdyż po pierwszym kilometrze uznałam, że wracam. Uda dawały o sobie znać, a przecież lepiej być niedotrenowanym niż przetrenowanym, jak to niczym mantrę powtarza mój brat. W myśl tej zasady wróciłam do pokoju i poszłam spać. 8-godzinny sen i w końcu nadszedł ten dzień!
Budziłam się kilka razy, ale kiedy w końcu wybiła godzina 6:30 uznałam, że nie ma sensu męczyć się i próbować spać dalej. Wstałam, spakowałam się i czekałam, aż wstaną dziewczyny, by móc
Z Olą, tuż przed startem fot. Andrzej Cieplik |
pójść na śniadanie. Wystarczyło obejrzeć jeden odcinek serialu, a moje współlokatorki były już w gotowości. Specjalne ładowanie się węglowodanami przed takim biegiem było dla mnie bezsensowne, więc każdy zjadł, co lubił no i w końcu mogliśmy wsiąść do autokaru i pojechać do parku.
Pierwszy start dziewczyn na 3 km, zaplanowany był na godzinę 10:45. O opóźnieniu nie było mowy, więc kiedy tylko dotarliśmy na miejsce, znaczna większość damskiej ekipy rozpoczęła rozgrzewkę. Na mnie i na Olę było jeszcze za wcześnie, gdyż nasz strat miał nastąpić godzinę później. Tak więc my w tym czasie udałyśmy się na obchód trasy. Ola pokazała mi podbieg, który ze względu na pogodę w ubiegłym roku, był uznany za zbyt niebezpieczny i nie uwzględniono go w przebiegu trasy. Powiem tak, na pierwszy rzut oka robił wrażenie. Był stromy, a najciekawsze było to, że dowiedziałam się od Oli, iż wbiegnięciu, zrobimy obrót o 360 stopni i będziemy zbiegać. Ciekawe, ciekawe. Więc w końcu kiedy po 5 km roztruchtania w końcu ustawiłyśmy się z Olą na mecie, dostałyśmy piąteczki z energią i siłą od trenera, czekałam tylko aż dotrę do tej górki.
Krótkie odliczanie i ruszyliśmy! Ucząc się na błędach z minionego roku, starałam się na początku nie dać się ponieść. Nie do końca mi się to udało, gdyż czas po pierwszym kilometrze wyniósł 4:08. Zdecydowanie za szybko jak na mnie. Popukałam się po głowie, wiedziałam, że nie utrzymam tego do końca, a chciałam ukończyć bieg. Biegło mi się rewelacyjnie, dziewczyny naprawdę reprezentowały wysoki poziom, gnały i gnały, zostawiając mnie w tyle. Serce pękało na widok coraz większej ilości pleców. W pewnym momencie dotarł do mnie znajomy głos "dawaj, dawaj", była to koleżanka Agata, reprezentantka Politechniki Gdańskiej. Pamiętałam jak w ubiegłym roku Agata poklepała mnie po plecach, jakiś kilometr dalej i pognała niczym strzała. Tym razem chciałam trochę się pościgać, obudził się we mnie duch rywalizacji. Nie dałam się wyprzedzić, ale czułam oddech koleżanki na plecach, niesamowicie mnie to motywowało. Miałam Agatę blisko i chciałam, żeby ten wyścig był ciekawy. Jednak kiedy w końcu dobiegłyśmy do górki do moich uszu dotarły okrzyki super kibicek, czyli dziewczyn z sekcji, które startowały na 3 km (i wypadły znakomicie). Najbardziej utkwiły mi słowa "Ta górka jest Twoja, pokaż co potrafisz" i nie zwalniając dotarłam na sam szczyt. Ze zbieganiem miałam problem, gdyż zbiegi są moją piętą achillesową i naprawdę nie umiem sobie z tym poradzić. Mijając dziewczyny uśmiechnęłam się do nich, miało to oznaczać "dziękuję", jednak wypowiedzieć tego nie dałam rady. Do końca pierwszego okrążenia zostało mi już tylko kilkaset metrów. Okrzyki dziewczyn, które miałam w głowie doniosły mnie do końca. Mijając metę i wyruszając na kolejne okrążenie, spotkałam na trasie trenera, który krzyknął iż zajmuję ok. 50 miejsce. Pomyślałam, ze jest całkiem nieźle, gdyż wszystkich zawodniczek było (niewiele) ponad 100. A że minęła pierwsza połowa trasy, którą miałam biec z głową, w końcu postanowiłam wyłączyć głowę i włączyć serce. Teraz to ono mnie prowadziło.
Udało mi się wyprzedzić jeszcze 2 dziewczyny, później robiło się już coraz rzadziej, do kolejnej grupy dzieliło mnie kilkadziesiąt metrów. Chciałam je także przyatakować, ale było totalnie poza moim zasięgiem. Biegłam, trzymając tempo. Byłam niesamowicie szczęśliwa. W końcu widać efekty treningów. Gdy tylko wiatr mocniej zawiewał potarzałam sobie słowa pewnej piosenki "to daje mi siłę, daje mi wiarę, obrzuci mnie błotem i zada mi karę iiiiiiiii znów da radość potem". Ten cytat niósł mnie i zaczęłam nieco podkręcać, moim oczom ukazały się 3 dziewczyny, 2 w moim zasięgu, jedna nieco dalej. Gnałam za nimi i znowu dotrałam do podbiegu, gdzie znów spotkałam rewelacyjne motywatory, czyli dziewczyny z sekcji. I znowu ich słowa mnie napędziły i wiecie co? Wyprzedziłam te dziewczyny!! Awansowałam o 3 pozycje, ale czułam, że tym razem nieco przesadziłam. Trochę za mocno pobiegłam, w brzuchu zaczęły się rewolucje, przebiegając koło dziewczyn podniosłam
Piękny medal! |
tylko kciuka do góry i obiecałam sobie, że co by się nie działo do mety dobiegnę. Ich okrzyki mnie niosły do kolejnego zakrętu, gdzie oczom moim ukazał się trener Andrzej Cieplik. I mimo, że w poranne śniadanie podeszło mi już do gardła to jego okrzyki spowodowały, że znowu zaczęłam podkręcać tempo. Trener udowodnił mi, że mogę! Całe moje wnętrzności zaczęły wirować, myślałam, że zaraz padnę i zwymiotuję. I kiedy wydawało mi się, że już nie dam rady i muszę się zatrzymać, wtedy znowu dotarły do mnie słowa trenera! Słyszałam go niemalże do końca, a przez to się nie poddałam i dobiegłam! Ostatecznie zajęłam 49. pozycję i mimo iż takie tempo pozwoliłoby mi zapunktować, gdybym biegła na 3 km, to tym razem na dwa razy dłuższym dystansie nie udało mi się przyczynić się do sukcesu drużyny. ALE! Przecież poprawiłam życiówkę o 5 minut! I to chyba znaczyło dla mnie najwięcej. Byłam z siebie dumna, ukończyłam bieg z satysfakcją, a przecież o to w bieganiu chodzi :) A jeśli chodzi o występ drużynowy to dziewczyny zajęły 5 miejsce w klasyfikacji generalnej i 2 miejsce wśród uniwersytetów z całej Polski!!!!!!! Sukces ogromny!
Więcej na temat biegania Moniki można znaleźć na jej blogu - Lidzbarska Marathon Girl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz