|
"Ona tu jest..." |
W ostatnich dniach działo się tak dużo, że nie wiem nawet od czego zacząć pisanie. Najprościej chyba jednak będzie zacząć od samego początku, a więc od piątku. Wtedy to, o 7:07 wyruszyliśmy pociągiem z Gdańska Głównego w stronę stolicy. W ostatnim czasie sporo mówiło się o przewozach kolejowych w naszym kraju i raczej nie były głosy zachwytu. Dlatego nieco się zdziwiliśmy kiedy bez problemu udało nam się zająć, przydzielone nam, wygodne, miejsca, a pociąg meldował się na każdej stacji z zegarmistrzowską wręcz precyzją. Podczas podróży jedyna rozrywka to wiadomo - książka, prasa i telefon. I właśnie ten ostatni okazał się niezwykle użyteczny. Otóż na jednym z popularnych portali społecznościowych poszukiwano fotografa, który zrobiłby fotorelację z 8. Półmaratonu Warszawskiego. Zaledwie kilka minut po przeczytaniu tego ogłoszenia wysłaliśmy maila, a po chwili Pati dostała telefon od ogłoszeniodawcy i tym samym po raz pierwszy miała szanse dostać za swoje zdjęcia coś więcej niż buziaka ode mnie :)
|
Pakiet startowy już odebrany |
Dalsza część drogi przebiegła spokojnie i bez przygód. W Warszawie zameldowaliśmy około 13:30 i od razu ruszyliśmy w kierunku Pałacu Kultury i Nauki, gdzie mieściło się biuro zawodów. Expo raczej nie powalało swoimi rozmiarami. Imponujące było jedynie stanowisko Adidasa, którego w ostatnim czasie jest wszędzie pełno. Promocja boostów naprawdę powala skalą. Niemniej sam odbiór pakietów przebiegał bardzo sprawnie. A co do samych pakietów to te również nie rzuciły na kolana - stos ulotek, bawełniana koszulka i izotonik. W dodatku napój izotoniczny ZERO, a więc pozbawiony węglowodanów. A co jest w tym najlepsze? Organizatorem Półmaratonu Warszawskiego jest Fundacja Maraton Warszawski. Ta sama fundacja jest również wydawcą miesięcznika Bieganie, w którym, w ostatnim numerze, zamieszczono przegląd napojów izotonicznych i dokładnie określono ile taki napój powinien mieć m.in. węglowodanów. I by najmniej nie było to zero :) Wpadka podobna do tej w Gdyni, kiedy organizatorzy zaopatrzyli uczestników w wodę... gazowaną.
|
Widok z okna |
No ale koniec z tym marudzeniem. Nikt nikogo do udziału nie zmuszał :) Mając już swój, oraz siostry, pakiet ruszyliśmy do hotelu. Jako bazę noclegową wybraliśmy Hotel Harenda na Nowym Świecie. To był rewelacyjny wybór. Samo centrum Warszawy, wszędzie blisko, a do tego cena w miarę przystępna. Szybko zrzuciliśmy rzecze w pokoju i ruszyliśmy w poszukiwaniu jadłodajni. Po długich wędrówkach zdecydowaliśmy się na niewielki lokal na starówce, gdzie zamówiliśmy grillowaną pierś z ziemniakami dla mnie oraz pieczarkowe spaghetti dla Pati. Ostatecznie jednak Pati dostała ziemniaczki, a ja wsuwałem makaron :) A po obiedzie pozwoliliśmy sobie jeszcze na lody. Potrafię sobie odmówić niemalże wszystkiego, ale lodów nie! Ot taki ze mnie dziwak! Po takim obżarstwie udaliśmy się do hotelu na zasłużony odpoczynek.
|
Mój największy nałóg - lody :) |
Sobota była bardzo wyjątkowym dniem. A wszystko to z powodu owsianki, a dokładnie jej braku. Tak, tak - nie miałem możliwości przyrządzenia swojego ulubionego śniadania. Mało tego, nie miałem nawet możliwości zaparzenia sobie gorącej kawy, dlatego zaraz po przebudzeniu wrzuciłem na siebie jakieś ciuchy i poleciałem na poszukiwania gorącej kawy. O godzinie 6 rano, jedynym otwartym lokalem w okolicy, serwującym kawę okazał się Subway. Wziąłem więc dwie białe i pognałem z powrotem do Mej Ukochanej. Zamiast owsianki wciągnąłem kawałek ciemnego pieczywa z wędliną drobiową i serkiem wiejskim i około 8 wyruszyłem na Agrykolę. Uznałem, że zajęcia BBL dobrze mi zrobią dzień przed startem. Kiedy tylko wyruszyłem poczułem ból w lewej łydce. Może nie był on przesadnie silny, jednak powodował lekki dyskomfort. Nie zawracałem sobie jednak nim głowy. Za bardzo przejęty byłem swoim pierwszy treningiem w Warszawie. Na stadionie byłem trochę przed czasem dlatego potruchtałem jeszcze po okolicy.
|
W drodze na start |
Punkt 8:30 na Agrykoli pojawiła się Pani Trener (którą de facto chwilę wcześniej pytałem o drogę nie wiedząc z kim mam przyjemność) oraz... 2 dziewczyny, które przyszły pierwszy raz na trening. A więc w sumie była nas czwórka. Prawdę mówiąc byłem w szoku. W Gdańsku, czy Lidzbarku na BBL przychodzi po 20-30 osób, a tymczasem w stolicy na sobotnim bieganiu była nas czwórka... Niemniej trening w tak kameralnym gronie był naprawdę fajny. Miałem okazję przedyskutować kilka aspektów treningowych, co byłoby raczej nie możliwe w większej grupie. Po zajęciach wróciłem do hotelu w identyczny sposób, a więc biegiem :) Takie biegowe wycieczki dostarczają naprawdę niesamowitych wrażeń. Świat widziany oczami biegacza jest o wiele ciekawszy niż ten widziany chociażby z za szyby tramwaju czy autobusu. A w pokoju już czekała na mnie pyszna sałatka, którą udało się Patrycji gdzieś zorganizować na prędce :)
|
AKB Lidzbark Warmiński |
Po treningu przyszedł czas na zwiedzanie stolicy. Nie ukrywam, że dla nas taki wyjazd to nie tylko zawody. Podczas tych kilku dni mamy okazję spędzić razem trochę czasu, poznać ciekawe miejsca, a sam bieg stanowi, mimo że najważniejszą, to jednak tylko część całej wyprawy. Niestety podczas spaceru coraz bardziej dokuczała mi noga. Z każdym kolejnym krokiem dyskomfort zamieniał się w ból. Cała sytuacja przestawała być zabawna. W końcu za niecałe 24 godziny miałem stanąć na starcie biegu, który miał być generalnym sprawdzianem przed maratonem w Krakowie. W związku tym do do hotelu wróciliśmy już około godziny 16 i resztę wieczoru spędziliśmy w pokoju. Nadmienię tylko, że i tego dnia nie obyło się bez lodów. Lody chałwowe w jednej z popularnych lodziarni są naprawdę rewelacyjne. Do tego stopnia, że zamawiając rożek firmowy i mając do wyboru 4 gałki, poprosiłem o 4 gałki o smaku chałwy :) Wieczorem odwiedziła nas Mała, która chwilę wcześniej przybyła do stolicy (mam nadzieję, że kanapki smakowały ;) ).
|
Spotkanie z kolegą z forum (Radslo1) |
No i w końcu nadeszła niedziela. Wstałem już około godziny 5. Noga wciąż bolała, do tego doszło lekkie zdenerwowanie samym startem. Nie wiedziałem czy w związku z kontuzją nie lepiej będzie po prostu odpuścić. Ale przecież nie po to tłukłem się przez pół Polski, żeby teraz zrezygnować. Na śniadanie owsianka. Aczkolwiek gotowa owsianka, kupiona na dziale z nabiałem nie ma nic wspólnego z moją codzienną porcją owsa. Cóż jednak mogłem poradzić - jak się nie ma co się lubi to wiadomo. Do tego kupiliśmy jeszcze pieczywo jasne, a Pati dokupiła dodatkowo miód i dżem, żeby niczego mi nie brakowało. Z hotelu wymeldowaliśmy się około 8:30 i wyruszyliśmy w okolice stadionu, gdzie mieliśmy zostawić bagaże. Pod stadionem czekała na nas Mała, zrobiliśmy wspólne zdjęcie z AKB Lidzbark Warmiński i przystąpiłem do rozgrzewki. Miałem wyjątkowo paskudny humor. Noga bolało, było mi zimno, nie miałem większej ochoty na bieg. Nawet stojąc już w swojej strefie startowej nie czułem się nic lepiej. Ustawiłem się co prawda na 1:25, ale każdemu kto mnie się pytał ile chcę nabiegać odpowiadałem, że poniżej 1,5h będzie ok. Najgorsze było to, że ja naprawdę przestałem wierzyć w to, że mogę odnieść sukces. Zacząłem się zastanawiać czy w obecnej sytuacji te 90 minut w ogóle było realne.
|
Jeszcze chwila i ruszamy |
Nad około 5 minut przed startem z głośników popłynął głos Niemena, a chwilę potem ruszyliśmy. Wtedy wszystko się zmieniło. Czułem nogę, ale w zasadzie jak się na niej nie skupiałem to mogłem normalnie biec. Czas pierwszego kilometra to 4:06. Pomyślałem, że nie jest źle. Kolejny tysiączek zajął o sekundę mniej czasu. Może więc nie będzie tak dramatycznie jak mi się wydawało? Następne kilometry to kolejno 3:58, 3:49. Pomyślałem, że muszę zwolnić, bo nie wytrzymam takiego tempa. Przed wyjazdem do Warszawy, kiedy byłem w pełni zdrowia, marzyłem o utrzymaniu 3:59/km. Tymczasem leciałem o 10 sekund szybciej! Zwolnij! Zwolnij! Mówił głos w mojej głowie. Do 10. kilometra biegłem notowałem jednak około 3:55. Pierwszą dyszkę pokonałem w czasie poniżej 40 minut. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że może mi się udać poprawić życiówkę. Na 11. kilometrze zrzuciłem z siebie czapkę i rękawiczki i postanowiłem - trzymam tempo - 3:54, 3:56, 3:55, 3:57, 3:58.
|
Jeszcze tylko połowa |
Zwolniłem dopiero na 16. tysiączku. Ale podbieg na Belwederską był chyba dla każdego najtrudniejszym momentem na trasie. Jednak dla mnie był to niejako punkt zwrotny podczas tego półmaratonu. W tym miejscu nie myślałem już o nodze, zapomniałem o całym gadaniu, że złamanie 1:30 będzie sukcesem. Podjąłem decyzję - walczę. Skoro zające na 1:25 wciąż byli za mną, a do mety została mi jedynie "piątka" to czemu miałbym się teraz poddać. Wrócił dobry humor, wróciła energia. Od tego momentu zacząłem cieszyć się biegiem. Przybijałem piątki z kibicami (po jednej takiej piątce do teraz boli mnie bark :) ), machałem do kamer i aparatów. Miałem moc, co zresztą oddawały czasy. Z każdym kolejnym kilometrem przyspieszałem. Tempo podkręciłem tak bardzo, że 20. kilometr pokonałem w 3 minuty i 38 sekund. Każdy udany atak na zawodnika przede mną tylko mnie nakręcał. Na 5. kilometrze byłem 314. Dychę minąłem jako 257. biegacz, a już 5 kilometrów dalej ustępowałem miejsca jedynie 247. zawodnikom.
|
Pokonałem BOOSTy :) |
Ostatecznie zająłem 200 miejsce z czasem netto 1:23:06. Byłem 177. mężczyzną, w kategorii M20 wyprzedziło mnie 70 osób, a klasyfikacji studentów uplasowałem się na 19 pozycji! Byłem cholernie szczęśliwy. I miałem się tym szczęściem z kim dzielić, bo na mecie czekała już na mnie Moja Ukochana. I poza buziakiem dostałem jeszcze... oficjalną koszulkę 8. Półmaratonu Warszawskiego firmy Adidas. Chciałem zaoszczędzić nieco i zrezygnowałem z jej zakupu. Jednak Pati nie pozwoliła mi opuścić stolicy bez tej pamiątki!
Niedługo po mnie na mecie zameldowała się moja siostra! Mała wykręciła czas 1:42:50 co dało jej 53. miejsce wśród wszystkich startujących kobiet! Brawo siostra!
Tym samym ustanowiłem kolejny rekord życiowy. Tej wiosny poprawiłem już czasy na 5km oraz w półmaratonie. Wykonałem więc plan minimum jaki sobie założyłem na koniec poprzedniego sezonu. Przede mną jednak najważniejsze starty - Kraków, a później Berlin. Będę z Wami szczery - chciałbym złamać trójkę w maratonie, ale niezależnie czy zrobię to już w tym roku czy nie - będę zadowolony z wyników osiągniętych tej wiosny. Jeżeli dalej będę systematycznie i mądrze pracował na treningach to efekty same przyjdą.
|
Zacząłem jak piłkarze - niemrawo, ale ten finisz... :) |
W drogę powrotną zabraliśmy się ze znajomym z AKB Lidzbark Warmiński, gdyż chcieliśmy zajechać do mojej rodzinnej miejscowości i zrobić niespodziankę mojej mamie. Zanim jednak tak się stało niespodzianka spotkała nas. I to niezbyt miła. Otóż jeszcze przed wyjazdem z Warszawy mieliśmy stłuczkę. Na szczęście nic nikomu się nie stało i po krótkim postoju ruszyliśmy w drogę.
Kończąc chciałbym jeszcze powiedzieć, że tak jak pisałem wcześniej - sam bieg to była jedynie część wyjazdu. A cała wyprawa na 8. Półmaraton Warszawski była rewelacyjna. Wiem, że wyjazdy do Krakowa, Berlina czy gdziekolwiek indziej będą niemniej udane, i to niezależnie od wyniku, jeżeli tylko będę mógł sobie zanucić: "...Ona tu jest..." ;)
PS: Dziękuję wszystkim za trzymane kciuki przed oraz za gratulacje już po biegu!
Kolejna fotorelacja pojawi się już po naszym powrocie do Gdańska :)
|
Jestem medal, uśmiech, szczęście - możemy wracać :) |